sobota, 24 września 2016

Euforia /One Shot

I nie musimy robić nic. Nie słuchać nikogo. Nie patrzeć. Nie myśleć. Być, żyć i oddychać.

Wstaję rano. Rano. O trzeciej nad ranem. Po cichu. Mama jest w pokoju obok. Po kolei.
Szafa. Ubrania. Potem okno. Wyskakuję. Nie jest wysoko. Ale za to ciemno. I zimno. Przechodzę przez bramkę. Dzwonię do Aleksa.

- Wstawaj.
- Czekam już tam gdzie zawsze.
- A to nowość.

Rozmawiamy całą drogę. Aż trzy minuty. Od razu zarzuca mi na ramiona bluzę. Widzi jak drżę. Uśmiecham się tylko i szturcham go w ramię. Idziemy.

Na miejscu jesteśmy już po kilku minutach. Cisza. Nie ma nawet wiatru.

- Czuję się jak w horrorze.

Aleks zawsze lubił mnie straszyć.

Stajnia. Wchodzimy. Niektóre leżą. Inne śpią na stojąco. Kilka powoli je siano.

- Nie zamyślaj się. - Aleks macha mi dłonią przed twarzą.

Mruczę coś tylko. Bierzemy dwa ogłowia. Idę po cichu przez całą stajnię.

- Eve, wstawaj.

Klacz podnosi łeb i patrzy zniesmaczona. Głaszczę ją po szyi i zakładam ogłowię. Wyprowadzam. Aleks już stępuje z Zorro po placu.

- No ile można? Znów gadacie o babskich sprawach?

Prycham tylko. Szybko czyszczę klacz. Biorę dwa kaski i wsiadam. Jeden zakładam ja. Drugi podaję chłopakowi.

- Aleks, nie dyskutuj - warczę, kiedy chce odłożyć kask.

Jedziemy. Wreszcie. Jest cicho. Zaczyna świtać. Nasze oddechy zamieniają się w białe obłoki.

Zawsze milczymy. Słowa nie są potrzebne. Tylko oddech. Tak jak one... Mowa ciała. Spokój. Bez krzyków, niezrozumienia. Myślenia.

Szary poranek. Dwa konie. Kasztan i śnieżynka. Dwie osoby. Jak młode łodygi, pną się wciąż wyżej. Chcą dotknąć słońca. Jak Ikar. Zanim pochłonie ich lodowata woda dorosłego życia.

- Myślisz, że to koniec? - szepcze - Że to jeden z naszych ostatnich wypadów?
- Nie chcę myśleć.

Wyrwałam się do przodu. Galop. Wiatr. Kopyta, które rytmicznie uderzają o ziemię. Aleks, który mnie goni. Uśmiecham się...

Wracamy koło piątej rano. Obok siebie. Lubię jeździć bez siodła. Jakoś tak. Znów milczymy. Żeby ta chwila trwała wiecznie.

Mijają dni, miesiące, lata. Wstaję. Żeby nie obudzić męża i córek. Szafa. Ubrania. Potem okno.

Dostaję bluzę od Aleksa. Chwilę rozmawiamy o rodzinie. Pracy. Życiu? 

Wchodzimy. Śpią. Lub jedzą. Biorę oglowie. Idę. Wyprowadzam klacz. Zabieram dwa kaski. Jeden zakładam sobie. Drugi Aleksowi. Jedziemy. 

Po chwili zanurzamy się w gęstej zieleni, znów ścigając się z życiem i marzeniami. 

Uśmiecham się i głaszczę szyję klaczy. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz