sobota, 28 stycznia 2017

Zagubiony W Tobie CZĘŚĆ DRUGA

Pisane dla Alicji





Zdjęcie autorstwa: Marysia Nalepa
Bardzo Ci dziękuję



Niósł go jak dziecko. Małego chłopca, który tak długo bawił się na placu zabaw, że ze zmęczenia zasnął na zjeżdżalni. Tyle, że Max był zimny. Lodowaty. W ogóle nie czuł jego ciepła. Przyspieszył kroku, starając się ochronić go swoimi skrzydłami przed deszczem. Patrzył na twarz Maxa, zręcznie omijając kałuże. Sprawiał, że krople wody opuszczały jego ubrania, skórę, włosy… Tylko, że zimno.

Wszedł z nim do domu Jacksona. Max nie może być sam. Jeśli w ogóle się obudzi.

- Yuki, daj koc. - Mruknął nie patrząc nawet na dziewczynę, która skłoniła przed nim głowę.

Ułożył go w jednym z pokoi i zabrał resztę wody. Jackson stał na progu, owinięty w koc. Jeszcze chwilę temu spał.

- Mówiłem mu, żeby nie szedł, bo będzie padać – szepnął cicho. - Adrien.

Nie spojrzał na Jacksona. Odsunął się od łóżka i wbił wzrok w korytarz, gdzie powinna pojawić się Yuki z czymś ciepłym.

- Przykryj go. - Szepnął i znów się cofnął.

Dopiero teraz spojrzał na blondyna. Jego pobladłe usta. Znów schudł. Nie odwrócił wzroku.

- Panie, już wraca mu ciepło – powiedziała Japonka, dokładniej okrywając Maxa kocem.

- Nie musisz tak do mnie mówić, Yuki. - Przeniósł wzrok na nią.

Dziewczyna tylko odwróciła głowę w drugą stronę i zmieniła się w wilka. Położyła się obok Maxa, żeby szybciej się rozgrzał. Łóżko zatrzeszczało.

Jackson poszedł za Adrienem do kuchni.

- Adrien…

Oparł się biodrami o blat i spojrzał Jacksonowi prosto w oczy. Zrobiło się zimno.

- Już nic nie mów, Jackson. Wszyscy są zmęczeni.

*

Zbierały się, niczym zaraza. W rożnych grupach, o różnych umiejętnościach. Czarne i potężne, potrafiące zniszczyć człowieka w kilka dni. Wstręt do jedzenia, zabieranie radości, zabawy w halucynacje, okropne myśli. Potrafiące przybrać postać najbliższa sercu danej osoby, szeptać w nocy, zamykać w swoich objęciach.

Syczały, tłocząc się w cieniu dużego drzewa, blisko szkoły. Czuły strach dzieci. Ślina sama napływała do ich paszczy.

Jeden z nim wypełzł z cienia. Mała dziewczynka siedziała na ławce i rysowała. Jej pierwszy dzień w nowej szkole… Chciała narysować laurkę na nauczycielki. Bawiąc się warkoczykami, szukała kolorowego długopisu. Nagle poczuła dziwne zimno a po chwili nieprzyjemne ciepło. Zauważyła coś. Ktoś się z niej śmiał. Ktoś wskazywał palcem. Okropne szepty rozbrzmiały w jej główce. Zatkała uszy małymi rączkami. Nie chciała tego słuchać, chciała żeby...przestał. Straciła poczucie bezpieczeństwa. Zgniotła rysunek w małych rączkach i pobiegła w stronę łazienki, gubiąc po drodze kredki. Chciało jej się płakać. Chciała do mamy.

W oddali słychać było śmiech demonów.

*

Adrien wyszedł już godzinę temu. Jackson się o niego martwił. Blake zaczynał szaleć. Yuki leżała koło Maxa i bez wyrazu patrzyła na ścianę. Chłopak robił się już ciepły. Blondyn ze smutkiem patrzył jeszcze przez chwilę na wilka, po czym poszedł do swojego pokoju.

Przymknął oczy okrywając się kołdrą. Zaczął się modlić. O rozum dla nich wszystkich…

Siedział na plaży wygrzewając się w słońcu. Obok niego drzemał Max. Wsparł się na łokciach i spojrzał w kierunku brzegu, gdzie Alex, jego siostra, ścigała się z Yuki. Co chwilę się śmiała, kiedy wilczyca opryskiwała ją wodą ze swojego futra. Adrien siedział blisko wody, tak, że każda fala dotykała jego nóg. Lubił jeździć nad morze. Z nimi…

- Szkoda, że nie mogłem zabrać Marka – wymruczał Max, przytulając się do pleców Jacksona.

- Myślę, że mógłby dziwnie zareagować na widok Yuki czy naszych skrzydeł.

- Albo twojej siostry z ADHD.

- Jej już daj spokój. - Oparł się o jego ramię i ziewnął. - Jest szybsza od ciebie.

Max prychnął coś tylko i ułożył się na rozgrzanym piasku. Adrien patrzył na wodę, daleko w stronę horyzontu. Myślami był pewnie gdzieś bardzo daleko.

Blondyn wstał i szybkim krokiem podszedł do Alex od tyłu, objął ją w pasie i podniósł. Dziewczyna zaczęła piszczeć, kiedy zaczął biec z nią w stronę wody.

- JACKSON NIE! - wrzasnęła.

Blondyn zaśmiał się i wrzucił ją do wody, przewracając się obok. Zaczęli się śmiać, przepychają w wodzie. Potargała bratu mokre włosy i wskoczyła mu na plecy.

- Zaraz cię utopie głupku.

Czuła na sobie wzrok Adriena. Jak delikatny zimny powiew na karku. Popchnęła brata w stronę brzegu a sama ruszyła w stronę Blake'a. Usiadła obok niego i podążyła za jego wzrokiem. Woda, niebo, powietrze, słońce. Horyzont. Odwróciła głowę w jego stronę. Prześledziła wzrokiem bladą skórę, mięśnie, rozległy tatuaż na lewej ręce, krople wody spływające po ciele i wilgotne, ciemne blond włosy. Spojrzał w jej stronę, a ona mimowolnie westchnęła patrząc w jego oczy. Jedno ciepło brązowe, drugie zimno zielone. Znowu spojrzała na horyzont.

- Widzisz tam coś, prawda? Jakiś artyzm, sztukę, sens. Dziwną energię w zwykłym codziennym widoku – szepnęła, zerkając na zeszyt, który trzymał.

Blake po dłuższej chwili powoli kiwnął głową. Gdzieś z tyłu słyszeli śmiech Jacksona i Maxa, przeplatany z warczeniem Yuki.

- Ty widzisz to we mnie – spojrzał jej prosto w oczy, łapiąc w dwa palce mokry kosmyk jej włosów. - Znowu zmieniłaś kolor.

Alexandra przez chwilę na niego patrzyła. Wypuściła powietrze. Zakręciła palcem w powietrzu, tworząc mały wir, delikatny powiew wiatru, który jeszcze bardziej rozwiał włosy chłopaka. Wzruszyła ramionami.

- Tamten był już nudny.

- Lubię, jak się tak bawisz – opryskał jej nos kropelkami wodą, patrząc na jej uśmiech.

Max objął Jacksona w pasie i na krótki moment przycisnął usta do jego rumianego policzka.

- Adrien patrzy zupełnie inaczej na twoją siostrę, zauważyłeś?

Jackson otworzył oczy.

*

Czuł się okropnie. Jakby miał kaca. Albo jeszcze gorzej… Powoli otworzył oczy, stopniowo przyzwyczajając je do światła. Czuł gorąco… Przekręcił głowę na bok i lekko się wzdrygnął, widząc wilka, lezącego tuż obok.

- Yuki – wychrypiał.

Kiedy tylko zobaczyła, że się obudził, przemieniła się w człowieka i usiadła po turecku. Spojrzała na niego spod czarnej grzywki.

- Żyjesz. - Dotknęła jego czoła.

- Jak widzisz, laleczko – szepnął spoglądając na jej dłoń.

Dziewczyna warknęła cicho i się podniosła. Wyszła na moment z pokoju. Postawiła na szafce obok niego szklankę soku i coś do jedzenia. Wbiła w niego wzrok.

Powoli się podniósł, oblizując usta. Miał wrażenie, że nawet kolczyk jest gorący. Złapał szklankę i upił kilka łyków.

- Trochę ci to zajęło, Max – podała mu telefon. - Zdążyłeś zmartwić wszystkich.

Chłopak zagryzł wargę i odblokował ekran. Wiadomość. Wiadomość. Wiadomość. Wiadomość. Wiadomość. Wiadomość.

- Dalyn! - Zerwał się na równe nogi.

Poczuł mdłości i zawrotu głowy. Wsparł się o ścianę.

- Nie rób z siebie idioty. Nie mam zamiaru zbierać cię z ziemi – burknęła, pokazując kły.

- Muszę wyjść. - Ruszył chwiejnym krokiem w stronę drzwi.

- Jesteś chory, masz leżeć. - Zagrodziła mu drogę, cicho warcząc.

- Muszę iść… Yuki.

- Max. - Spojrzała mu w oczy. - A zresztą, rób co chcesz, mało mnie to obchodzi.

Wypuścił powietrze i spojrzał na nią… Dotknął jej ramienia.

- Przepraszam – szepnął i wybiegł z domu.

- Nie dotykaj mnie – warknęła za nim i z całej siły kopnęła łóżko.

*

Dokładnie trzy minuty temu zadzwonił dzwonek ogłaszający koniec lekcji, dwie minuty temu starsi koledzy, z Oscarem Hendersonem na czele, wgnietli go w ścianę, a przed chwilą upuścił plecak w kałużę.

Czy Max był jakimś jego talizmanem, bez którego życie jeszcze bardziej mu się rozwalało?

Mark westchnął cicho i kucnął żeby podnieść plecak. Ktoś go jednak uprzedził.

Blondyn podniósł wzrok. Zamrugał. Przed nim stał chłopak, z ciemnobrązowymi włosami i charakterystycznym kolczykiem w dolnej wardze. Szybko oddychał. Mark poczuł gniew.

- Mark… - Zaczął cicho szatyn.

Dalyn zerwał się na równe nogi i przywarł przyjaciela do ściany, mocno zaciskając dłonie na jego nadgarstkach.

- Co Mark?! Więcej nie potrafisz powiedzieć!? Znikasz nagle, nie odzywasz się, po czym przychodzisz jak gdyby nigdy nic i mówisz „Mark”, tym swoim słodkim głosem?

- Daj mi coś powiedzieć – wychrypiał.

- Nie. Wiesz co ja przeżywałem? Myślałem, że nie żyjesz, że znowu chciałeś coś sobie zrobić, tylko tym razem skutecznie i mnie przy tobie nie było!

- Mark.

- Przez całą naszą znajomość dałeś mi milion powodów, żebym tak myślał. Jesteś taki głupi… Taki…

- Markie… - szepnął cicho. - Byłem bardzo chory, przepraszam.

Blondyn spojrzał na niego. Cienie, przekrwione oczy, oklapnięte włosy i suche usta. Dolna warga mu zadrżała.

- Max…

Starszy delikatnie uwolnił nadgarstki z jego uścisku, po czym objął blondyna i mocno wtulił w siebie. Zaczął go głaskać po plecach.

- Byłem nieprzytomny Markie. - Czuł jak młodszy zaciska dłonie na jego bluzie. - Obiecałem ci przecież, że nigdy cię nie zostawię. Obiecałem, pamiętasz?

- Przepraszam… - szepnął.

- Nie przepraszaj mnie, to ja jestem ten głupi – wyciągnął z kieszeni spodni lizaka i wcisnął go Markowi w dłoń. - Obudziłem się może dwadzieścia minut temu.

- Max, ty idioto, mogłeś zadzwonić – warknął Mark i objął go w pasie.

- Próbuję być romantyczny, Mark.

- I tak nie wyjdziesz z friendzone. - Mruknął i zaczął go prowadzić w stronę swojego mieszkania.
*
Dalyn zrobił herbatę, niemal zmuszając Maxa żeby ją wypił. Okrył go też kocem. Usiadł obok niego.

- Co ci było?

Max upił kilka łyków herbaty i zaczął patrzeć na swoje kolana.

- Byłem po prostu chory…

- Ale… byłeś sam w mieszkaniu?

- Nie, przez ten czas spałem u kolegi.

- Miałeś jakiegoś lekarza?

- Nie…

- Ale skoro tak bardzo byłeś chory, może lepiej jechać? Żeby ktoś cię zbadał? Może jesteś na coś chory?

- Nie potrzeba Mark.

Dalyn kucnął przy nim.

- Nie powiedziałeś mi o czymś…? Jesteś na coś chory?

- Nie zrozumiesz tego. Naprawdę. Nic ważnego. - Odstawił kubek.

- No racja, twoje zdrowie w ogóle nie jest dla mnie ważne. - Zacisnął usta. - Zamówię ci taksówkę.

*

Woda leciała na przemian. Raz ciepła, raz zimna. Bawiła się temperaturą, obserwując jak długo jej dłoń wytrzyma pod gorącą lub lodowatą wodą. Wanna była już prawie całkiem pełna. Zsunęła z siebie ubrania i zanurzyła się cała w ciepłej wodzie. Wypuściła powietrze, przez chwilę obserwując sufit spod tafli wody. Zwykły człowiek potrafi wytrzymać pod wodą krócej niż ona?

Powoli się wynurzyła i odgarnęła z twarzy mokre, czarne kosmyki swoich krótkich włosów. Obserwowała jak po jej skórze spływają krople wody. Człowiek też to czuje? Denerwujące łaskotanie, dreszcze.

Przesunęła palcami po nagich ramionach i przymknęła oczy. Jak to jest? Odchyliła głowę, biorąc głęboki wdech.

Max wybiegł. Jackson poszedł się położyć. Adrien… Adrien znów gdzieś poszedł. Zastanawiała się co robi. Ciągle o nim myślała.

Zacisnęła dłonie w pięści, uderzając o taflę wody. Musi do niego iść…

*

Jackson nie mógł usiedzieć na miejscu po tym co zobaczył we śnie. Napływ wspomnień. Nie umiał…
Wstał szybko i ubrał się w jakieś czarne spodnie i różową bluzę. Zarzucił na siebie płaszcz i cicho wyszedł z domu, gryząc wargę.

Automatycznie zaczął iść w stronę cmentarza, żeby chociaż zostawić tam różę… Uparł się, żeby jej nagrobek był jasny, ale zawsze i tak, wydawał mu się smutny. Zbyt smutny.

Kiedy szedł przez park, zobaczył dwójkę dzieci. Mały chłopiec i dziewczynka. Zatrzymał się, patrząc na nich. Było im zimno, siedzieli skuleni na ławce. Nawet z takiej odległości widział ich czerwone noski.

Nie zastanawiając się dłużej, podszedł do nich i kucnął przy ławce. Uśmiechnął się, od razu przedstawiając. Dzieci były przygnębione. Dosiadł się do nich i zaczął rozmawiać. Dziewczynka zgubiła gdzieś kredki a tata chłopczyka bardzo na niego krzyczał.

Nie mógł tego znieść. Zawiedli. To był ich obowiązek, oni mieli chronić ich wszystkich. Poczuł do siebie wstręt, do swojego słabego ciała. Do wszystkich. Nawet swojej siostry.

Zabrał ich do małej kawiarni i kupił po gorącej czekoladzie. Przynajmniej mogły się ogrzać i napić czegoś słodkiego.

Nie możemy już zawodzić…

*

McCarthney kręcił się w kółko po pokoju. Po raz kolejny wyjrzał przez okno. Adrien jest aż tak daleko?

- Jackson.

Blondyn od razu się zatrzymał, odwracając się w stronę chłopaka.

- Blake.

Adrien zmarszczył lekko brwi.

- Tak, jestem zły, tak coś się stało. Nie próbuj mi nawet czytać w myślach – wywarczał starszy.

- Jackson, uspokój się.

McCarthney podszedł do niego bliżej.

- Adrien, ja proszę. Czemu tak jest? Czemu wszystko się rozwala? Mi każesz siedzieć w domu i się oszczędzać, Max znowu zamyka się w sobie a Yuki… Każej jej się mną zajmować. A sam gdzieś znikasz, ciągle. Myślisz, że tego nie widać? Twojego zmęczenia? Znam cię za dobrze. Próbujesz wszystko sam ogarnąć – stanął na palcach, żeby nie być niższy, chociaż przez chwilę. - Wiesz co widziałem? Są wszędzie. Czarne demony. Biedne, małe dzieciaki. Słuchaj – złapał go za koszulkę i mocno ścisnął. - Adrien! Ja jeszcze żyję, Max też! Yuki! Przestań! Nie możemy tego tak po prostu rzucić! Co z tego, że ona nie żyje! Nagle się nie rozpadniemy! Gdzie ty jesteś!? - Szarpnął nim.

Adrein przez chwilę patrzył w oczy blondyna. Na jego łzy, które zaczęły spływać po jego policzkach. Dotknął jego ramienia. Tylko musnął, jego palce były zbyt zimne.

- Niczego nie zostawimy, Jackson. Już wszystko się układa – na moment zawiesił wzrok na fioletowych cieniach pod oczami starszego. - Już wracamy. Jest inaczej…

- Te… dzieci… Oni wszyscy… Widziałem. To my mamy ich bronić.

*

Mark od rana czuł się słabo. To chodzenie po lesie chyba nie było zbyt dobrym pomysłem. Przyszedł do szkoły tylko na dwie godziny, żeby zaliczyć jakiś sprawdzian. Oparł czoło o zimną ścianę. Chyba będzie spał do końca dnia, albo będzie pisać wiadomości z Maxem.

Było już kilka minut po dzwonku, kiedy odsunął się od ściany. Blond włosy opadały mu na czoło, jednak widział ich przed sobą doskonale. Szybko zmienił kierunek.

- Hej, Dalyn, znowu sam?

Mark wywrócił tylko oczami i przyspieszył kroku. Jeszcze tylko jedna lekcja i będzie mógł iść do domu, odpocząć, najeść się, pogadać z Maxem i iść na trening. Lekko się uśmiechnął na myśl o tańcu. Może uda mu się wyciągnąć Maxa. Pomoże mu zagadać do Samanthy. Pójdą razem na lody i będzie świetnie.

Cały jego idealny plan, na uratowanie swojego beznadziejnego życia z nieodwzajemnioną miłością, przerwało szarpnięcie za kołnierz. Silniejszy, wyższy chłopak z ostatniej klasy. Oscar Henderson.

- Dalyn nie odpowiadasz mi?

Złapał blondyna za ramiona i przywarł go do ściany. Mark cicho syknął, przymykając oczy. Koledzy Hendersona cicho się zaśmiali. Jeden z nich kopnął plecak Dalyna gdzieś w kąt.

- Nie masz za brudnych tych kudłów? - Warknął Oscar.

- Widziałem cię na wuefie. Grasz jak ciota.

- Ubrania masz od swojego sponsora?

- Myślę, że trzeba cię umyć.

Henderson złapał go za ramiona i zaczął szarpać w stronę toalet. Czemu nagle nauczyciele zniknęli? Chciał się jakoś uwolnić, ale kiedy jeden z nich uderzył go w brzuch, dał sobie spokój. Skrzywił się, na ten obrzydliwy zapach toalet, starając się nie słuchać ich śmiechów. Oscar kopnął go w kolana i już po chwili klęczał nad muszlą toaletową.

- Nie możecie znaleźć sobie kogoś innego do gnębienia? - Warknął, starając się uwolnić z uścisku.

Oscar tylko zarechotał, karząc wszystko nagrywać. Złapał Dalyna za włosy i wepchnął mu głowę do toalety. Zachęcony śmiechem kolegów spuścił wodę. Mark zaczął się dusić. Szarpnął go za włosy i pozwolił złapać oddech. Potem znów i znów, dopóki pamięć w telefonach nie została zapełniona a koszulka blondyna całkiem morka.

- I tak powinieneś myć się codziennie, Dalyn – prychnął na odchodne, wrzucając jego plecak do kałuży wody.

Mark siedział przez chwilę, opierając się o ścianę i szybko oddychając. Obrzydliwa woda spływała po jego twarzy i szyi, przyklejając włosy do skóry. Chciało mu się płakać. To, że chłopaki nie płaczą, jest zwykłą bzdurą.

Podniósł się powoli, łapiąc plecak. Nie pójdzie na resztę lekcji. Ma to gdzieś. Nie poprawi niemieckiego.

Dygocząc z zimna ruszył w stronę wyjścia ze szkoły, zostawiając za sobą mokre ślady. Zapomniał nawet kurtki z szatni. Przy wyjściu zderzył się z jakąś dziewczyną. Spojrzała na niego zniesmaczona. Nikt chyba nie chciałby zderzyć się z kimś mokrym…


- Brałeś prysznic czy coś? - Prychnęła, zdejmując czapkę i uwalniając krótkie, jasnoblond włosy.

- Tak to można nazwać – warknął. - Przesuń się.

- Hej, nie powinieneś mieć kurtki albo coś?

- A ty nie jesteś za młoda na tą szkołę?

- Przyszłam tu na konkurs. - Sapnęła, tracąc już cierpliwość.

Chłopak obleciał ją wzrokiem.

- Nerd.

- Dobra, nic ci nie zrobiłam a ty jeszcze mnie obrażasz.

Mark się zmieszał. Po prostu było mu zimno, po prostu chciał do domu. Najlepiej umrzeć.

- Przepraszam, nie mam humoru. Nie wiem co to za konkurs, ale powodzenia – wyminął ją.

- Um… Dzięki? - spojrzała za nim. - Hej! A jakaś kurtka? Jest zimno!

Ale już nie dostała odpowiedzi.

Mark szedł coraz szybciej, drżąc z zimna. Na policzkach miał niezdrowe rumieńce. Znowu poszedł do lasu. Rzucił torbę gdzieś w błoto i oparł się dłońmi o drzewo. Był całkiem mokry, wiał wiatr, nie miał kurtki. Trząsł się. Zacisnął dłonie, kiedy poczuł łzy na policzkach. Zaczął uderzać pięściami w korę drzewa. Po raz kolejny. Już po kilku uderzeniach, po skórze na jego kłykciach nie było śladu. Zaczęły mu się trząść nogi. Osunął się powoli na ziemię i schował twarz w dłoniach, nawet nie czując, kiedy ogarnęła go ciemność.

*

Zebrania zawsze przyprawiały go o ból głowy. Zamknął się w swoim pokoju, starając się uporządkować myśli. Jakby na Zebraniach nie można było porozumiewać się za pomocą słów… Przyłożył dłonie do skroni i usiadł na podłodze, zaciskając powieki. Tępy ból w głowie ani trochę nie pomagał. Bolało go to. Widział nagle tak dużo, niemal wszystko. Chaos, mieszanina krwi, łez, uśmiechu, radości i bólu. Jakby mógł krzyczeć. Skulił się na podłodze.

Ledwo usłyszał jak Yuki wślizgnęła się do pokoju… Tak bardzo nie chciał tego robić. Ale jak tylko weszła, część chaosu z jego głowy przeszła na nią. Ponoć po to ją ma. Tylko tak nie chciał.

Kiedy tylko tam weszła, poczuła okropny ból głowy. Musiałą zasłonić sobie usta i złapać się szafki. Adrien miał tak cały czas? Klęknęła na kolana, starając się utrzymać przytomność. Widziała różne obrazy, różne szepty. On umiał je rozróżnić, ona nie. Skuliła się przy ścianie, pozwalając wszystkim tym obrazom przepływać, odpływać. Chociaż trochę pomoże i nie będzie taka bezużyteczna.

*

Jackson spał, przytulony do poduszki, leżąc na kanapie. Włosy opadały mu na twarz, malinowe wargi miał lekko rozchylone. Dłonie delikatnie zaciskał. Yuki siedziała na podłodze a głowę miała opartą o kanapę, koło twarzy blondyna. Wyglądała jak porcelanowa, japońska, idealna lalka. Max spał na fotelu. Obejmował kolana ramionami, głowę chował w kapturze, tak samo jak dłonie w rękawach. Mamrotał coś przez sen. Kolczyk w dolnej wardze delikatnie odbijał światło księżyca.

Patrzył na nich, minimalnie unosząc kąciki ust. Zdjął kaptur i cicho westchnął. Poczuł ciepło, gdzieś w okolicach serca. Zawsze je czuł przy nich.

- Moje małe dzieci nocy – zaczął cicho nucić, podchodząc bliżej. - Czas bawić się w moim ogrodzie cieni.

Adrien delikatnie wziął Yuki na ręce. Spojrzał na jej twarz i małe, pełne usta oraz lekko zadarty, również mały nos. Zaniósł ją do pokoju, w którym spała. Kładąc ją na łóżku, spojrzał przez okno na księżyc. Dawał delikatną złotą poświatę… Zebranie dalej trwało. Przykrył ją dokładnie i wrócił do salonu.

Podniósł Maxa z fotela i szybko zaniósł go do wolnej sypialni, żeby jak najkrócej był narażony na jego chłód. Przykrył go po samą brodę i zapalił przy łóżku małą lampkę. Młodszy nie lubił ani zimna, ani ciemności, ani samotności. Pogłaskał go delikatnie po włosach, ale szybko cofnął rękę. Max był jeszcze słaby.

Wrócił po Jacksona. Jak tylko go podniósł, blondyn od razu objął go ramionami wokół karku i przytulił się do jego szyi. Adrien czuł na skórze spokojny oddech blondyna. Zaczął go delikatnie głaskać po plecach, bardziej go przytulając do siebie. Znowu spojrzał przez okno. Ułożył chłopaka na jego łóżku i przykrył różową kołdrą. Pogłaskał go po dłoni, na moment zapatrując się w jego twarz. Znikał na jego oczach.

Wrócił do salonu i zaczął powoli chodzić w kółko. Zgasił światło. Lekko musnął czubkami palców blat stołu, pozostawiając ślad szronu. Spojrzał na swoją dłoń a potem jeszcze raz przez okno.

- Moje małe dzieci już śpią – cicho zanucił.

Jego różnokolorowe tęczówki zalśniły, odbijając światło księżyca. Rozłożył skrzydła i wyszedł z domu kierując się prosto na cmentarz.

Nie było nikogo, czuł się jak duch. Znał drogę na pamięć. Leżała między drzewkami. Stanął przed grobem, powoli wypuszczając powietrze i chowając dłonie w kieszenie. Milczał. Jego oczy patrzyły na nagrobek. Prześledził złote litery „Alexandra McCarthney”. Nie miał potrzeby, żeby coś mówić, rozmawiać. Wiele razy widział, jak ludzie mówią coś do zmarłych na cmentarzu. Po prostu szeptał w myślach. Dotknął ciemnej płyty, pozostawiając wzorek ze szronu.

- Nie pozwolę ich skrzywdzić, obiecuję ci to. Wybacz mi. - Słowa same uciekły z jego gardła.

Naciągnął kaptur na głowę i wyszedł z cmentarza. Zaczął iść przed siebie. W stronę miasta.

W jednej latarni była popsuta żarówka. Sygnalizacja świetlna mrugała na pomarańczowo. Rozłożył skrzydła na całą szerokość i zaczął iść środkiem drogi.

- Małe dzieci, czas na sny – wymruczał.

Słyszał wszystko. Sny dzieci, dorosłych, staruszków. Dbał o nie. Dbali o wszystkich ludzi. Pielęgnował swój własny ogród. Na przykład sen młodej dziewczyny: o porażce, robieniu z siebie pośmiewiska, rujnowaniu marzeń. Wypuścił powoli powietrze i szybko go zmienił. Coś miłego, ciepłego, dodającego otuchy. Spacer po łące? Darmowe lody? Widok znienawidzonej osoby spadającej po schodach?

Westchnął.

Układanie snów piętnastolatek było trudne.

- Zmęczone po całym dniu, zapraszam do mojego ogrodu.

Wiatr prześlizgnął się między jego piórami. Zaczął iść w stronę lasu.

*

Siedziała sztywno na łóżku, próbując zająć myśli czymkolwiek innym, niż ciepła, szkarłatna ciecz. Wampirza natura powoli przejmowała kontrolę, jednak ona dalej siedziała wyprostowana, patrząc na ścianę. Dumnie uniesiony podbródek, lodowato zimne, niebieskie oczy z delikatną czerwoną poświatą wydawały się niemal całkiem pozbawione emocji. Kły wbijały jej się w dolną wargę, ale nie otworzyła ust, nawet jak kropla krwi spłynęła po jej brodzie.

Opanowanie. To czego uczyła się przez większość swojego życia. Odkąd tylko Adrien ją znalazł. I uratował.

Zacisnęła dłonie na kołdrze idealnie zaścielonego łóżka, przenosząc wzrok na okno. Nie pozwalała sobie na drżenie, szloch, płacz, rozpaczliwe wycie czy drapanie ścian paznokciami. Próbowała pocieszać się tym, że jednak nie jest tak zła, tak nieudana. Potrafi nad sobą panować, nie zachowuje się jak zwierze. Jest odrobinę lepsza. Może to zwykłe kłamstwo, ale karmiła się nim. Potrzebowała go, prawie tak samo jak krwi. Cudowne lekarstwo na każde złe słowo.

Uniosła podbródek wyżej. Jest lepsza od tych potworów.

Nie drgnęła, kiedy Adrien wszedł do pokoju. Nawet nie słyszała jak pukał. Była zbyt… pochłonięta myślami.

Blondynowi wystarczył tylko jeden rzut okiem na dziewczynę. Wyglądała jak idealna, porcelanowa laleczka z kroplą czerwonej farby na brodzie.

- Yuki… - szepnął, delikatnie budząc ją z odrętwienia.

Czarnowłosa spojrzała na niego przelotnie, kiedy klękał naprzeciwko niej. Starł kciukiem krew z jej brody, prosząc aby na niego spojrzała. Posłusznie przesunęła wzrokiem po jego zmęczonej twarzy, lekko rozchylonych wargach, zatrzymując na różnobarwnych tęczówkach. Brązowe i zielone.
Spojrzał na jej lekko wystające kły z ust i odpiął dwa górne guziki koszuli. Ujął jej podbródek w dwa palce.

- Ugryź Yuki. Potrzebujesz.

Spojrzała na niego, dotykając opuszkiem cienia pod zielonym okiem. Nie pasował do jego jasnej skóry. Bolało ją zmęczenie jej pana. Chciała się odsunąć, Jednak Adrien tylko bliżej przysunął jej twarz do swojej szyi.

Mimowolnie pozwoliła kłom przebić jego skórę a językowi zbierać krople krwi. Jej oczy stały się całkiem czerwone. Starała się dalej panować ale krew zagłuszała jej zdrowy rozsądek. Wbiła kły mocniej. Blake nawet się nie poruszył.

Odsunęła się, zakrywając usta dłonią. Przymknęła powieki, chowając dziką czerwień. Chłopak się poruszył. Pewnie starł krew i zapiął koszulę. Poczuła jak głaszcze jej włosy.

- Nie bój się Yuki.

*

Wtedy przyśniło mu się to pierwszy raz. Mark widział tylko ciemność, jakby ocean, równocześnie było gorąco i lepko. Czuł, jak ciemne fragmenty przyklejały się do jego skóry, zaklejały usta, zabierały dostęp powietrza. Nagle, tuż przed sobą ujrzał parę intensywnie niebieskich oczu, mieniących się w ciemności. Chciał ich dotknąć. Przez chwilę myślał, że ktoś go teraz uratuje. Odda powietrze. Przestanie czuć się tak okropnie. Poczuł jak boli go głowa. Nie mógł odwrócić wzroku. Nie mógł się poruszyć. Oddychać. Uciec. Kolor oczu zaczął się zmieniać. Najpierw delikatny fiolet… Aby po chwili zalśnić dziką czerwienią, niemal całkiem go hipnotyzując. Poczuł ogromny ból w szyi. Później ramionach, biodrach i brzuchu. Chciał krzyczeć.


Obudził się cały mokry od potu. Nie wiedział czy to skutek gorączka, czy snu. Miał ochotę płakać.
Dalej był w lesie. Było ciemno i zimno. Ledwo mógł złapać oddech. Kręciło mu się w głowie, wiedział jedynie mgłę.


- Pomocy...


-------
~Magy May

czwartek, 15 grudnia 2016

Zagubiony W Tobie CZĘŚĆ PIERWSZA


Oto przedstawiam Wam pierwszą część opowiadania.
Co do błędów - na pewno kiedyś je znajdę.
Może nie jest ciekawie i trochę dziwnie.
Ale wszystko się rozwija.


Pisane dla Ali.


Zdjęcie autorstwa: Marysia Nalepa


CZĘŚĆ I



Jest za późno. Sprawiasz, że chcę krzyczeć. Mam ochotę walczyć. Potem cała siła znika. Razem z tobą. Rano się budzę, czuję lęk. Ktoś zabrał mi oddech. Sprawiasz, że chcę umrzeć.
Inni krzyczą: nie przestawaj oddychać.
Nie lubię cię. Chcę wrzeszczeć. Zostaw mnie wreszcie, widzisz, że nie mam sił. Mam dość tego szeptu, twojego głosu, lepkiego.
Czemu wszyscy każą mi walczyć? Nie poddawać się? Jak dużo muszę znaczyć. Dla ciebie nic prawda?
Mam dość tego, że się budzę, otwieram oczy i biorę oddech.

„Znowu bawisz się w pisarza z depresją” - tak powiedziałby Mark. Gdyby tylko tu był i mógł patrzeć na swojego przyjaciela, który teraz garbił się na krześle. Brązowe, ciemne i gęste włosy opadały mu na oczy, kolczyk w wardze nagle zaczął mu przeszkadzać. Wstał z krzesła i przeciągnął się, gniotąc kartkę, która po chwili spłonęła w jego dłoni. Otrzepał skórę z popiołu.

Na lewą rękę założył czarną rękawiczkę, z materiału przypominającego skórę, sięgająca do łokcia. Spojrzał przez okno. Nie padało, ale pewnie było zimno. Na moment zatrzymał się, widząc jakiegoś ptaka, który usiadł na parapecie. Podskakiwał na małych nóżkach i cicho ćwierkał.

- Co jedzą ptaki? - stuknął palcem w szybę.

Mały ptak wbił w niego wzrok. Po chwili odleciał. Chłopak wzruszył ramionami i sięgnął z fotela szarą bluzę.

- Pewnie wyglądam nieciekawie.

Wziął z kuchni jakieś ziarna słonecznika i dyni. Otworzył okno i wysypał je na parapet. Mark siedział na ławce.

Kilka minut później już biegł w stronę Marka. Blondyn miał na sobie spodenki do kolan. Potrafił założyć je nawet zimną, kiedy był mróz i śnieg…

- Nie zapalisz się? - Mruknął na powitanie i usiadł obok niego.

Mark spojrzał na chłopaka, odgarniając sobie grzywkę. Był, mimo swojej śniadej skóry, bledszy niż zazwyczaj. Pod oczami widział cienie. Usta miał suche, a w tych ciepłych czekoladowych oczach nie mógł znaleźć żadnej energii.

- Daj spokój, ciepło jest! - Wyszczerzył się i z dumą poprawił sobie nogawki.

Max wywrócił tylko oczyma i złapał przyjaciela za nadgarstek, ciągnąc w górę.

- Nie będę przynosić ci aspiryny jak będziesz umierać z gorączką – złapał go pod ramię.

- Mamo, nie krzycz. - Wymruczał blondyn i oparł się lekko o starszego.

- Lizaki?

Blondyn pociągnął go tylko w stronę sklepiku. Cały czas patrzył na niego. Miał wrażenie, że w każdym momencie po prostu się rozpędzi i skoczy z mostu. Optymalnie pod samochód, bo do mostu w pobliżu nie było. Cokolwiek.

- Martwię się o ciebie, Max. - szepnął, wkładając sobie lizaka do ust.

Brązowooki przez chwilę nie mówił nic, patrząc jak młodszy oblizuje usta i lizaka. Przygryzł wargę.

- Nie musisz.

- Ostatni raz też nie musiałem, a… - nie skończył.

Max przytknął mu palec do ust.

- To było zupełnie coś innego. - Zabrał mu lizaka.

- Widzę, że coś jest nie tak.

- To śmierć. Śmierci nie cofniesz, Mark.

Blondyn zmarszczył brwi. Chłopak wyrzucił lizaka i usiadł na ławce, chowając twarz w dłonie. Usiadł koło niego, opierając się o niewygodne oparcie.

- Max… - Szepnął,

Starszy tylko oparł głowę o jego ramię i zamknął oczy.

- Nie chcę nic mówić. Słowa to czasami gówno.

*
Wstał z łóżka owijając się w kołdrę. Nie musiał wychodzić, wiedział, że jest zimno. Schował białe skrzydła. Skrzywił się lekko. Dlaczego nie mogło być pięknie jak w filmach? Gdzie skrzydła albo znikały, albo bezproblemowo można było je chować. Oczywiście, trzeba się bardziej męczyć. Chować je, wtapiać w skórę na plecach. Nie dość, że boli, to jeszcze ma się wrażenie, że pod którą na plecach pełzają małe robaki. Przynajmniej on tak czuł... Czy to by było takie dziwne, gdyby paradował po mieście ze skrzydłami?

Yuki dalej spała. Dziwiło go to, że ciągle przy nim jest. Jeszcze nie wybuchła. To chyba prawda, co mówił o niej Adrien. Ta niska dziewczyna ma bardzo dziwny charakter.

Szybko się ubrał, teraz stał przed lustrem i układał swoją jasnoblond grzywkę. Przesunął jeszcze bezbarwną pomadką po ustach i podkładem przyklepał cienie pod oczyma. Uśmiechnął się do siebie, z dumą patrząc na bluzę z jednorożcem.

Złapał za aparat i wyskoczył z mieszkania, cicho zamykając drzwi. Zapomniał telefonu – trudno, najwyżej Yuki utnie mu głowę.

Starał się jak najciszej zbiec po schodach. Może byłoby to łatwiejsze, gdyby zawiązał sznurówki?
Wiązanie sznurówek jest dla słabych.

- Oj Jackson, Jackson, zabijesz się kiedyś, zwolnij.

Zatrzymał się gwałtownie i rozejrzał. Zawsze tak mówiła. Kiedy biegał za szybko, w samych skarpetkach po śliskiej podłodze. Poprawiała mu szalik zanim wyszedł na dwór.

Nie lubił tego. Kiedy miał omamy. Jego mózg przywoływał jej głos. Ciepły, lekko drżący, często pełen irytacji. Wiedział, że nie wróci.

Pokręcił tylko głową i wyszedł na zewnątrz. Było zimno, czuł to. Jeszcze potrafił coś czuć. Jeszcze sąsiadka odpowiedziała mu na dzień dobry. Jeszcze istniał...


Kucnął na chodniku i zrobił zdjęcie mrówkom. Patrzył przez chwilę jak biegają wokół mrowiska. Takie małe, a jakie szybkie. Naciągnął kaptur na głowę i ruszył przed siebie. Miał po prostu ochotę się przejść. Pochodzić, pooddychać świeżym powietrzem, dać Yuki odpocząć.

Albo chciał poczuć się jak dawniej.

Tylko nic już tak nie będzie. Wiedział co to śmierć, wiedział, że nie można się z nią bawić. Nawet Adrien próbował. Zabrała kawałek Jacksona ze sobą. Spojrzał na swoje dłonie. Blade.

Ciekawe czy będzie jak w książkach, czy tak jak uczył go Adrien. Będzie robił się coraz bledszy, niewyraźny. Będzie znikać, rozpływać. Jak mgła. Tracić powoli siły i energię do życia. Coś jak umieranie.

W podręcznikach, to był tylko mit, krótka legenda, opowiadająca o czterech dziwnych ludziach. Każdy z nich umiał coś innego. Jeden bawił się wodą, kolejny ogniem, trzeci światłem a ostatni tańczył z wiatrem. Jeśli jeden z nich umarł, reszta w ciągu tygodnia cierpiała straszliwie, po czym również zostawali pochłonięci przez śmierć.

Adrien opowiadał całkiem inaczej. Zawsze potrzebne są cztery osoby. Cztery różne Moce. Bez jednej czworokąt nie działa. Umiera jedna, za nią kolejne. Powoli. Coś na kształt rozmywania, znikania w powietrzu.

Znowu spojrzał na swoje dłonie. Albo popadał w paranoję, albo był niemal pewny, że wczoraj były mniej blade. Tęsknił za nią, ale nie chciał umierać. Za dużo odcinków My Little Pony zostało do obejrzenia, nie mówiąc o nowym sezonie.

Objął się ramionami i szybkim krokiem ruszył w stronę cukierni. Robiło się coraz zimniej. Motyle nie lubią zimna.

- O kurczaczki – mruknął pod nosem, kiedy wszedł do środka.

Uderzył go miły zapach słodkich babeczek i gorącej czekolady. Zatarł ręce. Pieniądze w kieszeni niemal zaczęły go palić, kiedy sprzedawczyni za ladą miło się uśmiechnęła.

*
Mógł stać. Mógł iść. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Kaptur zasłaniał jego twarz. Stał na środku chodnika. Każdy go omijał, czasami potrącał lub przeklinał. A on widział, słyszał, czuł. Ich bicie serc, chaotyczne myśli, ciepło. Mógł zabrać każdego, w dowolnym momencie. Ciekawe czy oni wiedzą? Widzą? Jak stoi i każdego obserwuję, oddychając w rytm bicia ich serc?

Zaczął powoli iść. Wolno, przed siebie. Dłonie wsunął w kieszenie bluzy. Było późno. Czuł, jak deszczowe chmury zbierają się nad miastem, jak rosa osadza się na trawie.
Panował nad tym.

Zawiesił wzrok na dziewczynie, która siedziała w małej kawiarni. Piła wodę. Patrzył jak przełykała, a jedna kropla wody spływała po jej brodzie. Uniósł jeden kącik ust. Nagle reszt woda z butelki wylała się na jej twarz. Jakby kazał swojemu psu zaszczekać.

Ruszył dalej. Szedł w stronę szpitala.

Wszedł do środka i ruszył pierwszym lepszym korytarzem. Okropny, szpitalny zapach. Nienawidził tego miejsca z całego swojego zimnego serca.

Widział tu całe życie. Pierwsze oddechy i ostatnie. Uśmiechy i łzy. Słyszał modlitwy. A co mógł zrobić?

Tylko zapewniać i obiecywać.

Usiadł przy stoliku w małej stołówce. Uderzył palcami w blat, tak, że kilka kropel wody z kubka poleciało na jego dłoń.

Wstał.

Zatrzymał się dopiero przy drzwiach od sali operacyjnej. Było tu kilka osób. Modlili się. A nikt go nie widział. Spojrzał na swoje odbicie w szybie. Ciemne blond włosy, różnokolorowe oczy i ściśnięte usta.

Adrien spojrzał na tych ludzi. Ich córka właśnie umierała na stole operacyjnym.

A on mógł tylko obiecywać.

*

Ciemny kształt przemykał między uliczkami. Szybko opuszczał miasto. Pragnął jak najszybciej poczuć pod łapami trawę i miękką ziemię.

Olbrzymia wilczyca wybiegła z ciemnej uliczki i ruszyła w stronę wsi. Wyglądała pięknie. Potężne łapy nie pozostawiały po sobie żadnego dźwięku. Mięśnie idealnie ze sobą współgrały. Szare futro falowało od pędu. Niebieskie oczy zdawały się świecić.

Wilczyca wreszcie dotarła do polnej drogi. Biegła coraz szybciej, w stronę lasu. Starała się nie zostawić po sobie żadnego śladu. Może tego potrzebowała? Tak jak oni czasem muszą rozłożyć skrzydła ona musi być wilkiem.

Kiedy wbiegała do lasu, czuła się jakby ktoś okrywał ja kocem. Delikaty zapach, miękkie poszycie niemal pieszczące jej łapy, półmrok i uczucie wolności.

Zatrzymała się na środku i rozejrzała się. Czuła się jak królowa. Teraz była najsilniejsza. Zagłuszyła wyrzuty sumienia. Jackson przez to kilka minut sobie poradzi.

*

- Nie masz mnie – szepnął drżąc.

Czuł, jak ciemna postać delikatnie przesunęła palcami po jego ramieniu. Była tuż za nim. Czuł na karku jej oddech. Gęsia skórka.

- Nie masz mnie. - Warknął, czując jak trzęsie się mu głos.

Objęła go ramionami. Ciemna istota, przypominająca człowieka, bez twarzy i cała czarna. Szeptała mu do ucha i kładła ręce na ramionach.

- Nie masz – tracił siły.

Nie widział gdzie jest. To był dziwny pokój. Bez okien, Ciemny, jednak widział wszystko.

- Ale jak to nie? - Od tego głosu cały się spiął. - Ja jestem zagubiony w tobie.

Max zerwał się na równe nogi, niemal spadając z łóżka. Oddychał szybko, w uszach mu szumiało, czuł jak szybko bije mu serce. Drżącymi rękami przetarł twarz – była cała we łzach.

Powoli wstał, łapiąc się krzesła. Cały się trząsł, był w zbyt dużym szoku. Nie słyszał nawet swojego szlochu. Zapalił światła, wszędzie gdzie się dało. Wszedł do kuchni i oparł się ramionami o blat, pozwalając aby kilka łez spadło na podłogę. Otworzył szafkę, wyciągając tabletki. Już nawet nie pamiętał na co. Lepszy sen, uspokojenie, przeciw depresji, ziołowe, witaminy.

Połknął i popił wodą z kranu. Osunął się na podłogę. Teraz słyszał już tylko swój przyspieszony oddech. Plecy zaczęły go boleć i swędzieć. Nie robił tego od kilku dni. Zdjął z siebie koszulkę – nie pomogło.

Wstał. Założył trampki, nie zawiązując sznurowadeł. Plecy bolały coraz bardziej. Wyszedł z mieszkania i zaczął się wspinać po schodach. Po kilku minutach już stał na dachu. Patrzył na niebo. Gwiazdy. Potem spojrzał w dół.

Było zimno, wiał wiatr. On miał wrażenie, że płonie. Odgarnął sobie ciemną krzywkę z oczu i oblizał dolną wargę. Lekko się uśmiechnął, czując chłód metalowego kolczyka. Zacisnął dłonie w pięści. Może to adrenalina? Leki? Pozostałości po koszmarze?

Zaczął biec.

Krawędź była coraz bliżej,a on wydłużał krok, biegnąc coraz szybciej. Była już blisko. Odbił się od niej i skoczył. Wysokość i pęd na moment zabrały mu całkiem oddech. Przez sekundę spadał.

Potem nie wytrzymał.

Skóra na plecach pękła. Krople krwi spłynęły po jego śniadej skórze, by po chwili mogły okazać się skrzydła. Wrzasnął. Bolało. Ale czuł taką ulgę.

Rana szybko się zagoiła, teraz pozostała tylko ekscytacja. Poruszył skrzydłami i wzbił się w górę. Wyżej. Przymknął oczy, czując jak wiatr obija mu twarz. Skrzydła płonęły. Miał tylko szczerą nadzieję, że nikt go nie zobaczy i Adrien nie urwie mu głowy. Nie zapanuje nad ogniem, zbyt długo chował skrzydła. Uczucie podobne do tego, kiedy ktoś siedzi za długo na jednej nodze – cierpnie.

Lekko się uśmiechnął. Ogień już trochę przygasł. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek zapanuje nad sobą jak Adrien.

Zwolnij lot, zbliżając się do bloku gdzie mieszkał Mark. Zawsze najpierw tutaj zaglądał. Kucnął na parapecie i otworzył okno do końca.

- Jak tobie nie jest zimno, kiedy śpisz przy otwartym oknie? - Szepnął wskakując do małego pokoju, wcześniej składając skrzydła.

Spojrzał na blondyna. Spał na brzuchu obejmując poduszkę ramionami. Włosy zasłaniały mu pół twarzy a jedna noga wystawała spod kołdry.

Max delikatnie się uśmiechnął i dokładniej go okrył. Przesunął opuszkiem po jego policzku, lekko marszcząc brwi.

- Mark, Mark, Mark Dalyn – wyszeptał cicho, odgarniając mu włosy.

Młodszy dalej spał.

Wypuścił z palca jedną iskrę, która zapaliła świeczkę zapachową. Mark lubił takie rzeczy.

Spojrzał na jego twarz, oświetlaną przez delikatny płomień. Lekko różowe usta, rumiane policzki i zamknięte oczy. Blondyn miał swój specyficzny urok.

- Jak kiedyś będziesz spał, to zetnę ci te włosy i sprzedam – mruknął, rozglądając się po pokoju.

Nic ciekawego, biurko i szafa. Ale szukał ich. Postaci z jego snu, tak okropnych, potrafiących atakować ludzi nawet we śnie.

Nie wyczuł ich, Odetchnął. Miał tylko nadzieję, że czując jego płomień, nie przyjdą do Marka. Zerknął na świeczkę, a potem na Dalyn'a.

- Śpij dobrze – szepnął i wyszedł przez okno.

*

Kiedy wrócił ze słodyczowej uczty, ze zdrowymi rumieńcami na policzkach i całkiem wydanymi pieniędzmi, Yuki nie było.

Jackson zdjął płaszcz i odwiesił na wieszak. Buty rzucił gdzieś na korytarz. Pewnie potrzebowała odpoczynku. Możliwe, że czuła taki dyskomfort, jak on, kiedy przez kilka dni nie wyprostuje skrzydeł i nie pobawi się Mocą.

Zrezygnował z jedzenie czegokolwiek, wciąż czując cudowny smak truskawkowej czekolady z malinami.

Usiadł na kanapie i włączył laptopa. Szybko przerzucił nowe zdjęcia z aparatu i zaczął je sortować. Może pobawi się trochę w obrabianie?

Czas minął mu szybko. Od siedzenia przed komputerem rozbolały go oczy, więc szybko zamknął laptopa i położył się na plecach, zawijając w koc.

Obudził się, czując pod głową coś ciepłego. Mruknął cicho i objął Yuki w pasie. Dziewczyna zaczęła go głaskać. Była spięta.

- Nic się nie stało – wymruczał, czując jak się rozluźnia. - Przecież wiem, że u was też jakoś z tym jest.

- Było lepiej jak milczałeś i spałeś – wyburczała i wplotła mu palce we włosy.

Miękkie.

Jackson tylko ziewnął i lekko się poprawił.

Patrzyła jak znów zasypiał. Zaczesała sobie kosmyk włosów za ucha i przymknęła oczy. Jackson był taki ciepły… Odruchowo spojrzała na jego dłonie. Na tą delikatna jasną skórę. Potem przypomniały jej się te różnokolorowe oczy Adriena.

Pełne bólu.

*

Bawił się palcami starszego blondyna, nerwowo patrząc w dół. Przygryzł wargę.
- Max Barrow się denerwuje? - Jackson się zaśmiał i puknął go wolną ręką w kolano. - Wykręcisz mi zaraz palce.

- Bardzo śmieszne, Jackson. Bardzo.

Blondyn trzepnął go w ramię.

- Mały nie denerwuj się tak.

Szatyn zesztywniał.

- Nie. Jestem. Mały.

- Nawet ten twój przyjaciel Mark, jest wyższy od ciebie.

- Pff. - Odwrócił obrażony głowę.

Jackson dźgnął go palcem w policzek.

- Mały Max boi się pobrania krwi?

Młodszy spojrzał na swoją lewą rękę schowaną w rękawie.

- Zawsze dajesz prawą, nie będą kazać ci się rozbierać. - Zaczął mu układać grzywkę. - A jak się ładnie uśmiechniesz i użyjesz uroku, to może nawet kogoś wyrwiesz.

- Nie bądź śmieszny, Jackson. Jeszcze mi wydziara swój numer igłą od strzykawki na mojej skórze. - uniósł kącik ust i potrząsnął głową.

- Właśnie zniszczyłeś moje marzenia o byciu fryzjerem…

Max nie boi się skoku z dachu, natomiast boi się igły. Prawie zmiażdżył delikatną dłoń Jacksona, wtulając się w fotel. Nie, nie dostał numeru od pielęgniarki… Może to i lepiej.

Kiedy wracali, już było chłodniej. Robiło się zimno, wiał wiatr. Max trzymał Jacksona za dłoń i co chwilę na niego zerkał. Poczuł chłód na plecach. Wziął starszego na ręce, jak księżniczkę.

- Maaaax… Ja mam nogi.

- Ale chce ci się spać, Jackie – mruknął mu do ucha, pozwalając, aby oparł głowę o jego klatkę piersiową.

Szybkim krokiem doszedł do domu blondyna.

- Yuki, nie gryź mnie. - Jęknął, widząc spojrzenie dziewczyny. - Nie zmęczyłem go.

Położył Jacksona na łóżku, ale ten złapał go za dłoń.

- Max, zimno się robi… Może lepiej zostań?

- Nic mi się nie stanie. Nie zanosi się na deszcz ani nic. Nie mam daleko. - Uśmiechnął się i szybko wyszedł, uciekając przed Yuki.

Rzeczywiście było zimno. Od razu poczuł, jak zimny wiatr przenika całe jego ciało. Zabolało. Poprawił kaptur i wsunął dłonie do kieszeni. Zaczął iść szybciej. Drżał. Kątem oka widział, jak zbierają się deszczowe chmury. Przeklną pod nosem i zaczął biec.

Pierwsze krople uderzyły go w ramiona już po kilku sekundach. Lekko się wzdrygną. Przyspieszył.

W ciągu minuty lało jak z cebra. Bolało go całe ciało. Ruchy zrobiły się cięższe, zaczął zwalniać, szybko oddychał. Co się dzieje kiedy na ognisko wyleje się wiadro wody?

Trząsł się. Teraz już tylko się wlókł. Stracił ostrość widzenia, cały zesztywniał. Czuł wodę wszędzie, brodził w kałuży. Wypuścił powietrze. Spojrzał w niebo i zamrugał, zaślepiony kroplami deszczem.

Upadł na kolana.

Przymknął oczy. Czuł się coraz słabiej. Nie czuł ciepła ani ognia. Nie mógł ruszać palcami. Dolna warga zrobiła się sina.

Przewrócił się, czując jak szorstki asfalt drapie jego policzek. Potem była ciepła ciemność.

*
Wszystko było bez sensu. Siedział w szkolnej ławce i gapił się na swój sprawdzian. Ocena dopuszczająca. Tyle zmarnowanego czasu i tylko jakieś marne dwa? Oparł czoło o blat i westchnął cicho. Umiał chyba tylko robić zakupy babciom.

- Panie Dalyn, pana zainteresowanie lekcją jest niezwykłe.

Nie podniósł nawet głowy na słowa nauczyciela. Bo po co? Fizyka to teraz ostatnie czym się interesował.

Max nie odzywał się od dwóch dni. Żadnej wiadomości, żadnego telefonu. Był pod jego domem i widział tylko zasłonięte rolety. A pisał mu zawsze „dobranoc”. Markowi też nie odpowiadał. Nie było go na lizakach. Nigdzie. Jakby nagle wyparował.

Głowa mu pulsowała, wszystko go bolało. Miał ochotę rzucić się na łóżko i spać przez kilka dni. Od tych dwóch, głupich dni, ciągle ma koszmary i nie może się wyspać. Jakby z Maxem odeszło wszystko.

Samantha po raz kolejny nazwała go słodkim dzieckiem, więc był przybity jeszcze bardziej. Nie miał ani Maxa, ani pięknej Sam.

Wstał leniwie, słysząc dzwonek. Nie chciał zostawać na dwóch kolejnych matematykach. Nie dziś. Zbyt bardzo bolała go głowa.

Wyszedł przed szkołę, zapinając kurtkę. Spojrzał w bok. Za murkiem grupka uczniów paliła papierosy i popijała piwem. Zacisnął dłonie w pięści. Coś go tam ciągnęło… Łapał ich zachęcające spojrzenia. Nos podrażnił zapach nikotyny. Przyjemny… Przymknął oczy i zrobił dwa kroki w ich stronę…

Warknął cicho i odwrócił się na pięcie, od razu zaczynając bieg. Nie, nie, nie, nie, nie. Co mu w ogóle przyszło do głowy? Przyspieszył. Przebiegł przez ulicę i pokierował się w stronę domu Maxa. Nie, nie do niego. Kawałek dalej był las. Przynajmniej trochę samotności.

Kiedy skończyły mu się siły, był w środku lasu. Rzucił torbę gdzieś w krzaki i zacisnął dłonie w pięści. Zaczął uderzać nimi w drzewo. Był wściekły. Na siebie, za złe oceny, za złe samopoczucie, za brak kontaktu z Maxem, za Samatnhe, na Maxa, że go olewa, na Sam, bo odpycha go tylko przez jego wiek. Na cały świat.

Po kilku minutach, skórę na dłoniach miał zdartą a po palcach leciała mu krew. Wygrzebał plecak z krzaków i powolnym krokiem ruszył w stronę domu. Kilka razy się potknął. Po ulewie, która była dwa dni temu, w lesie było pełno błota.




poniedziałek, 5 grudnia 2016

Zagubiony w Tobie PROLOG



Cześć wszystkim.
Przedstawiam nowe opowiadanie. Mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie.
Jeśli ktoś znajdzie jakiś błąd, proszę o wskazanie :)

Pisane dla Ali




Zdjęcie autorstwa Marysi Nalepy



Prolog

Siedział na krawędzi dachu. Długo. Zaczęło powoli świtać. Jak na złość nie padało. W takich scenach powinno padać. W książkach jakie czytał zawsze padało.
Kolejny raz zrzucił czarne piórko. Patrzył, jak powoli spadało w dół. Jak tak dalej pójdzie, będzie wyglądać jak oskubana kura, z dziwną mutacją genetyczną.
Był dziwny.

Zamachał nogami. Miał ochotę zdjąć buty – nosił je cały dzień. Zarzucił na głowę kaptur, zanim uporczywe promienie słońca zaczęły dawać mu się we znaki. Nie lubił go. Tego całego ciepła, opalania się, krótkich spodenek.
Kolejne pióro.

Było wręcz idealne. Duże, piękne, czarne jak noc, lśniące w słońcu, opadające coraz niżej, w stronę ulicy. Jakby wykonywało swój ostatni taniec przed śmiercią.
Co wielkiego by się stało, gdyby skoczył? Ktoś by go zobaczył? Raczej uszkodziłby asfalt. Ewentualnie jakąś ławkę. Nie widział dokładnie co było na dole.
Spojrzał jeszcze raz w górę. Chmury zaczęły się robić coraz jaśniejsze. Bawił się, stukając palcami w krawędź. Jak długo będzie to jeszcze robić? Nogi tak fajnie zwisały.
Schował dłonie w rękawy bluzy, tak jak Jackson, kiedy było mu zimno lub Max, kiedy chciał się ukryć.

Skoczył.

*
Słyszała jak wstał. Wyszedł z pokoju. Nie zamknął drzwi. Chodził w kółko po kuchni i usiadł na podłodze. Wiedziała co robi. Prawdopodobnie ryczał jak małe dziecko, starając się jej nie obudzić.
Wstała.

Zarzuciła na siebie bluzę i wyszła z pokoju. Na boso weszła do kuchni.
- Przeziębisz się, Jackson.
Blondyn schował tylko dłonie w rękawy i odwrócił wzrok. Dziewczyna westchnęła. Rzuciła w niego bluzą, Sam chyba umie ją założyć…
Wyciągnęła z lodówki mleko, a z szafki kakao. Zapaliła gaz.
- Co tym razem? Nie ma nowego sezonu tych pedalskich kucyków?
- Przestań udawać, że cię to nie rusza. Byłyście przyjaciółkami.
- Kiedy ostatni raz płakałam? Przestań się użalać.
Chłopak się już nie odezwał. Westchnęła. Wlała mleko do rondelka i kucnęła przy nim. Wsunęła jego dłonie w rękawy bluzy. Miała dziurę na plecach.
- To Adriena. Znowu kradniesz bluzy.

Odgarnęła mu blond grzywkę z oczu i zaciągnęła do salonu. Wróciła do kuchni. Skończyła robić kakao. Postawiła na stole, przed chłopakiem, kubek z napojem. Pewnie i tak nie wypije. Za słodkie czy coś. Spojrzała na niego. Nikłe światło z kuchni oświetlało jego bladą twarz. Jasne blond włosy sterczały na wszystkie strony. Malinowe usta były suche i spękane a duże szare oczy przymknięte. Słodki i dziewczęcy Jackson wyparował. Nawet różowa koszulka z My Little Pony nie ratowała sytuacji.

Zapatrzyła się na niego tak bardzo, że dopiero kiedy białe pióra zaczęły łaskotać ją w nos. Rozłożył skrzydła. Automatycznie zaczęła wodzić opuszkami po delikatnej strukturze. Od kiedy stała się niańką?

Blondyn zasnął obejmując się ciasno ramionami.

*
Biegł coraz szybciej, starając się nad sobą zapanować. Ale łzy leciały dalej. Oddechu zaczęło mu brakować już, jak mijał sklep miłej pani, która zawsze dawała mu zniżki na lizaki. Trzy ulice wcześniej.

Dyszał. Nienawidził tego uczucia. Kiedy coś go goniło, łapało, nie mógł się wydostać. Mimo, że lekarz mówił mu wiele razy: „to siedzi w twojej głowie”, nie mógł uciec. Szybko doszedł do wniosku, że jest szalony. Bardzo chciał teraz do kogoś zadzwonić, ale zwyczajnie nie potrafił.
Osunął się po ścianie i objął kolana ramionami. Pozwolił sobie przez kilka minut płakać, chowając dłonie w rękawy. Czemu wyszedł z domu? Chociaż rano czuł się nawet dobrze…
Zerwał się i zaczął biec. Im bardziej zmęczony będzie, tym szybciej zaśnie. Mniej będzie myśleć.
A jak dobrze mu się śpi w tych chudych ramionach blondyna o malinowym zapachu, lub silnych i bezpiecznych Adriena. Optymalnie, kolana Yuki też były spoko.

Ktokolwiek. Nawet ten głupi i niezdarny chłopak z jego ulicy. Zawsze mówił mu cześć i chodzili razem na lizaki. Chciałby spotkać kogokolwiek…

Wpadł do domu i szybko wziął odpowiednie tabletki. Zdjął tylko buty i padł na łóżko. Słuchał przez chwilę szybkiego bicia swojego serca i urywanego oddechu. Pewnie będzie miał koszmary. Pewnie w nocy będzie szukał wody. Będzie…

Zasnął.

*
Dreptał dzielnie na dziewiąte piętro, niosąc zakupy, dla miłej starszej pani. Jakoś trzeba zarobić, na te sportowe buty, nie?

I wodę truskawkową dla Maxa. Uwielbia wodę truskawkową. Czy też na gumki. Do włosów. Dla tej ślicznej dziewczyny, Samanthy. Nigdy ich nie miała. Klepała go wtedy po głowie, mówiąc, że jest słodki i kochany. Nawet nie zauważyli, kiedy to stało się ich tradycją. On daje jej gumki – ona niszczy mu fryzurę.

Poprawił ubranie i zapukał kilka razy do drzwi. Potem oparł się o ścianę i zaczął przeglądać telefon. Starsze panie potrzebują chwili, żeby dojść do drzwi.
Dokładnie wtedy, kiedy Sam, napisała do niego, że nie będzie jej na treningu, staruszka otworzyła drzwi.

Schował telefon i uśmiechnął się najmilej jak potrafił. Zdjął posłusznie buty i wszedł do środka, zręcznie uciekając przed kotem, którego celem życiowym, było zmasakrowanie jego seksownych łydek.

Rozpakował zakupy, przeskakując z nogi na nogę. Kot miał dziś jakiś napad wściekłości. Syczał i fukał. Przecież nie wyjdzie stąd z poranioną łydką. Jeszcze się wykrwawi czy coś.
- Psik, kocie, zobacz czy cię nie ma w salonie – mruknął i rzucił mu kawałek ryby, którą właśnie wkładał do lodówki.
- Będę śmierdział – westchnął i wytarł dłoń w spodnie.

Uciekł przed kotem, odbierając od kobiety zapłatę za zrobienie zakupów. Kiedy zbiegał ze schodów i chował pieniądze do kieszeni, zastanawiał się czy warto poświęcać swoje łydki, dla kilku groszy, za które nie kupi nawet fajnej bluzy. Wzdrygnął się.