Pisane dla Alicji
Zdjęcie autorstwa: Marysia Nalepa
Bardzo Ci dziękuję
- Yuki, daj koc. - Mruknął nie patrząc nawet na dziewczynę,
która skłoniła przed nim głowę.
- Mówiłem
mu, żeby nie szedł, bo będzie padać – szepnął cicho. -
Adrien.
- Przykryj
go. - Szepnął i znów się cofnął.
- Panie,
już wraca mu ciepło – powiedziała Japonka, dokładniej okrywając
Maxa kocem.
- Nie
musisz tak do mnie mówić, Yuki. - Przeniósł wzrok na nią.
- Adrien…
- Już nic
nie mów, Jackson. Wszyscy są zmęczeni.
*
*
- Szkoda,
że nie mogłem zabrać Marka – wymruczał Max, przytulając się
do pleców Jacksona.
- Myślę,
że mógłby dziwnie zareagować na widok Yuki czy naszych skrzydeł.
- Albo
twojej siostry z ADHD.
- Jej
już daj spokój. - Oparł się o jego ramię i ziewnął. - Jest
szybsza od ciebie.
- JACKSON
NIE! - wrzasnęła.
- Zaraz
cię utopie głupku.
- Widzisz
tam coś, prawda? Jakiś artyzm, sztukę, sens. Dziwną energię w
zwykłym codziennym widoku – szepnęła, zerkając na zeszyt, który
trzymał.
- Ty
widzisz to we mnie – spojrzał jej prosto w oczy, łapiąc w dwa
palce mokry kosmyk jej włosów. - Znowu zmieniłaś kolor.
- Tamten
był już nudny.
- Lubię,
jak się tak bawisz – opryskał jej nos kropelkami wodą, patrząc
na jej uśmiech.
- Adrien
patrzy zupełnie inaczej na twoją siostrę, zauważyłeś?
*
Czuł się okropnie. Jakby miał kaca. Albo jeszcze gorzej… Powoli otworzył oczy, stopniowo przyzwyczajając je do światła. Czuł gorąco… Przekręcił głowę na bok i lekko się wzdrygnął, widząc wilka, lezącego tuż obok.
- Yuki –
wychrypiał.
- Żyjesz.
- Dotknęła jego czoła.
- Jak
widzisz, laleczko – szepnął spoglądając na jej dłoń.
- Trochę ci to zajęło, Max –
podała mu telefon. - Zdążyłeś zmartwić wszystkich.
- Dalyn! -
Zerwał się na równe nogi.
- Nie rób z siebie idioty. Nie mam
zamiaru zbierać cię z ziemi – burknęła, pokazując kły.
- Muszę
wyjść. - Ruszył chwiejnym krokiem w stronę drzwi.
- Jesteś
chory, masz leżeć. - Zagrodziła mu drogę, cicho warcząc.
- Muszę
iść… Yuki.
- Max. -
Spojrzała mu w oczy. - A zresztą, rób co chcesz, mało mnie to
obchodzi.
- Przepraszam
– szepnął i wybiegł z domu.
- Nie
dotykaj mnie – warknęła za nim i z całej siły kopnęła łóżko.
*
- Mark…
- Zaczął cicho szatyn.
- Co
Mark?! Więcej nie potrafisz powiedzieć!? Znikasz nagle, nie
odzywasz się, po czym przychodzisz jak gdyby nigdy nic i mówisz
„Mark”, tym swoim słodkim głosem?
- Daj mi
coś powiedzieć – wychrypiał.
- Nie.
Wiesz co ja przeżywałem? Myślałem, że nie żyjesz, że znowu
chciałeś coś sobie zrobić, tylko tym razem skutecznie i mnie przy
tobie nie było!
- Mark.
- Przez
całą naszą znajomość dałeś mi milion powodów, żebym tak
myślał. Jesteś taki głupi… Taki…
- Markie…
- szepnął cicho. - Byłem bardzo chory, przepraszam.
- Max…
- Byłem
nieprzytomny Markie. - Czuł jak młodszy zaciska dłonie na jego
bluzie. - Obiecałem ci przecież, że nigdy cię nie zostawię.
Obiecałem, pamiętasz?
- Przepraszam…
- szepnął.
- Nie
przepraszaj mnie, to ja jestem ten głupi – wyciągnął z kieszeni
spodni lizaka i wcisnął go Markowi w dłoń. - Obudziłem się może
dwadzieścia minut temu.
- Max, ty
idioto, mogłeś zadzwonić – warknął Mark i objął go w pasie.
- Próbuję
być romantyczny, Mark.
- I tak
nie wyjdziesz z friendzone. - Mruknął i zaczął go prowadzić w
stronę swojego mieszkania.
*
Dalyn zrobił herbatę, niemal zmuszając
Maxa żeby ją wypił. Okrył go też kocem. Usiadł obok niego.
- Co ci było?
Max upił kilka łyków herbaty i zaczął
patrzeć na swoje kolana.
- Byłem po prostu chory…
- Ale… byłeś sam w mieszkaniu?
- Nie, przez ten czas spałem u kolegi.
- Miałeś jakiegoś lekarza?
- Nie…
- Ale skoro tak bardzo byłeś chory,
może lepiej jechać? Żeby ktoś cię zbadał? Może jesteś na coś
chory?
- Nie potrzeba Mark.
Dalyn kucnął przy nim.
- Nie powiedziałeś mi o czymś…?
Jesteś na coś chory?
- Nie zrozumiesz tego. Naprawdę. Nic
ważnego. - Odstawił kubek.
- No racja, twoje zdrowie w ogóle nie
jest dla mnie ważne. - Zacisnął usta. - Zamówię ci taksówkę.
*
Woda leciała na przemian. Raz ciepła, raz zimna. Bawiła się
temperaturą, obserwując jak długo jej dłoń wytrzyma pod gorącą
lub lodowatą wodą. Wanna była już prawie całkiem pełna. Zsunęła
z siebie ubrania i zanurzyła się cała w ciepłej wodzie. Wypuściła
powietrze, przez chwilę obserwując sufit spod tafli wody. Zwykły
człowiek potrafi wytrzymać pod wodą krócej niż ona?
*
Jackson nie mógł usiedzieć na miejscu po tym co zobaczył we śnie. Napływ wspomnień. Nie umiał…
Wstał szybko i ubrał się w jakieś czarne spodnie i różową bluzę. Zarzucił na siebie płaszcz i cicho wyszedł z domu, gryząc wargę.
Automatycznie zaczął iść w stronę cmentarza, żeby chociaż zostawić tam różę… Uparł się, żeby jej nagrobek był jasny, ale zawsze i tak, wydawał mu się smutny. Zbyt smutny.
Kiedy szedł przez park, zobaczył dwójkę dzieci. Mały chłopiec i dziewczynka. Zatrzymał się, patrząc na nich. Było im zimno, siedzieli skuleni na ławce. Nawet z takiej odległości widział ich czerwone noski.
Nie zastanawiając się dłużej, podszedł do nich i kucnął przy ławce. Uśmiechnął się, od razu przedstawiając. Dzieci były przygnębione. Dosiadł się do nich i zaczął rozmawiać. Dziewczynka zgubiła gdzieś kredki a tata chłopczyka bardzo na niego krzyczał.
Nie mógł tego znieść. Zawiedli. To był ich obowiązek, oni mieli chronić ich wszystkich. Poczuł do siebie wstręt, do swojego słabego ciała. Do wszystkich. Nawet swojej siostry.
Zabrał ich do małej kawiarni i kupił po gorącej czekoladzie. Przynajmniej mogły się ogrzać i napić czegoś słodkiego.
Nie możemy już zawodzić…
*
- Jackson.
- Blake.
- Tak,
jestem zły, tak coś się stało. Nie próbuj mi nawet czytać w
myślach – wywarczał starszy.
- Jackson, uspokój się.
- Adrien, ja proszę. Czemu tak jest?
Czemu wszystko się rozwala? Mi każesz siedzieć w domu i się
oszczędzać, Max znowu zamyka się w sobie a Yuki… Każej jej się
mną zajmować. A sam gdzieś znikasz, ciągle. Myślisz, że tego
nie widać? Twojego zmęczenia? Znam cię za dobrze. Próbujesz
wszystko sam ogarnąć – stanął na palcach, żeby nie być
niższy, chociaż przez chwilę. - Wiesz co widziałem? Są wszędzie.
Czarne demony. Biedne, małe dzieciaki. Słuchaj – złapał go za
koszulkę i mocno ścisnął. - Adrien! Ja jeszcze żyję, Max też!
Yuki! Przestań! Nie możemy tego tak po prostu rzucić! Co z tego,
że ona nie żyje! Nagle się nie rozpadniemy! Gdzie ty jesteś!? -
Szarpnął nim.
Adrein przez chwilę patrzył w oczy
blondyna. Na jego łzy, które zaczęły spływać po jego
policzkach. Dotknął jego ramienia. Tylko musnął, jego palce były
zbyt zimne.
- Niczego nie zostawimy, Jackson. Już
wszystko się układa – na moment zawiesił wzrok na fioletowych
cieniach pod oczami starszego. - Już wracamy. Jest inaczej…
- Te… dzieci… Oni wszyscy…
Widziałem. To my mamy ich bronić.
*
- Hej, Dalyn, znowu sam?
- Dalyn nie odpowiadasz mi?
Złapał blondyna za
ramiona i przywarł go do ściany. Mark cicho syknął, przymykając
oczy. Koledzy Hendersona cicho się zaśmiali. Jeden z nich kopnął
plecak Dalyna gdzieś w kąt.
- Nie masz za brudnych
tych kudłów? - Warknął Oscar.
- Widziałem cię na
wuefie. Grasz jak ciota.
- Ubrania masz od
swojego sponsora?
- Myślę, że trzeba
cię umyć.
Henderson złapał go za
ramiona i zaczął szarpać w stronę toalet. Czemu nagle nauczyciele
zniknęli? Chciał się jakoś uwolnić, ale kiedy jeden z nich
uderzył go w brzuch, dał sobie spokój. Skrzywił się, na ten
obrzydliwy zapach toalet, starając się nie słuchać ich śmiechów.
Oscar kopnął go w kolana i już po chwili klęczał nad muszlą
toaletową.
- Nie możecie znaleźć
sobie kogoś innego do gnębienia? - Warknął, starając się
uwolnić z uścisku.
Oscar tylko zarechotał,
karząc wszystko nagrywać. Złapał Dalyna za włosy i wepchnął mu
głowę do toalety. Zachęcony śmiechem kolegów spuścił wodę.
Mark zaczął się dusić. Szarpnął go za włosy i pozwolił złapać
oddech. Potem znów i znów, dopóki pamięć w telefonach nie
została zapełniona a koszulka blondyna całkiem morka.
- I tak powinieneś myć
się codziennie, Dalyn – prychnął na odchodne, wrzucając jego
plecak do kałuży wody.
Mark siedział przez
chwilę, opierając się o ścianę i szybko oddychając. Obrzydliwa
woda spływała po jego twarzy i szyi, przyklejając włosy do skóry.
Chciało mu się płakać. To, że chłopaki nie płaczą, jest
zwykłą bzdurą.
Podniósł się powoli,
łapiąc plecak. Nie pójdzie na resztę lekcji. Ma to gdzieś. Nie
poprawi niemieckiego.
Dygocząc z zimna ruszył
w stronę wyjścia ze szkoły, zostawiając za sobą mokre ślady.
Zapomniał nawet kurtki z szatni. Przy wyjściu zderzył się z jakąś
dziewczyną. Spojrzała na niego zniesmaczona. Nikt chyba nie
chciałby zderzyć się z kimś mokrym…
- Brałeś prysznic czy
coś? - Prychnęła, zdejmując czapkę i uwalniając krótkie,
jasnoblond włosy.
- Tak to można nazwać
– warknął. - Przesuń się.
- Hej, nie powinieneś
mieć kurtki albo coś?
- A ty nie jesteś za
młoda na tą szkołę?
- Przyszłam tu na
konkurs. - Sapnęła, tracąc już cierpliwość.
Chłopak obleciał ją
wzrokiem.
- Nerd.
- Dobra, nic ci nie
zrobiłam a ty jeszcze mnie obrażasz.
Mark się zmieszał. Po
prostu było mu zimno, po prostu chciał do domu. Najlepiej umrzeć.
- Przepraszam, nie mam
humoru. Nie wiem co to za konkurs, ale powodzenia – wyminął ją.
- Um… Dzięki? -
spojrzała za nim. - Hej! A jakaś kurtka? Jest zimno!
Ale już nie dostała
odpowiedzi.
Mark szedł coraz
szybciej, drżąc z zimna. Na policzkach miał niezdrowe rumieńce.
Znowu poszedł do lasu. Rzucił torbę gdzieś w błoto i oparł się
dłońmi o drzewo. Był całkiem mokry, wiał wiatr, nie miał
kurtki. Trząsł się. Zacisnął dłonie, kiedy poczuł łzy na
policzkach. Zaczął uderzać pięściami w korę drzewa. Po raz
kolejny. Już po kilku uderzeniach, po skórze na jego kłykciach nie
było śladu. Zaczęły mu się trząść nogi. Osunął się powoli
na ziemię i schował twarz w dłoniach, nawet nie czując, kiedy
ogarnęła go ciemność.
*
Zebrania
zawsze przyprawiały go o ból głowy. Zamknął się w swoim pokoju,
starając się uporządkować myśli. Jakby na Zebraniach nie można
było porozumiewać się za pomocą słów… Przyłożył dłonie do
skroni i usiadł na podłodze, zaciskając powieki. Tępy ból w
głowie ani trochę nie pomagał. Bolało go to. Widział nagle tak
dużo, niemal wszystko. Chaos, mieszanina krwi, łez, uśmiechu,
radości i bólu. Jakby mógł krzyczeć. Skulił się na podłodze.
Ledwo
usłyszał jak Yuki wślizgnęła się do pokoju… Tak bardzo nie
chciał tego robić. Ale jak tylko weszła, część chaosu z jego
głowy przeszła na nią. Ponoć po to ją ma. Tylko tak nie chciał.
Kiedy
tylko tam weszła, poczuła okropny ból głowy. Musiałą zasłonić
sobie usta i złapać się szafki. Adrien miał tak cały czas?
Klęknęła na kolana, starając się utrzymać przytomność.
Widziała różne obrazy, różne szepty. On umiał je rozróżnić,
ona nie. Skuliła się przy ścianie, pozwalając wszystkim tym
obrazom przepływać, odpływać. Chociaż trochę pomoże i nie
będzie taka bezużyteczna.
*
- Moje małe dzieci nocy – zaczął cicho nucić, podchodząc
bliżej. - Czas bawić się w moim ogrodzie cieni.
- Moje małe dzieci już śpią – cicho
zanucił.
- Nie pozwolę ich skrzywdzić, obiecuję
ci to. Wybacz mi. - Słowa same uciekły z jego gardła.
- Małe dzieci, czas na sny – wymruczał.
- Zmęczone po całym dniu, zapraszam do
mojego ogrodu.
*
Siedziała sztywno na łóżku, próbując zająć myśli czymkolwiek innym, niż ciepła, szkarłatna ciecz. Wampirza natura powoli przejmowała kontrolę, jednak ona dalej siedziała wyprostowana, patrząc na ścianę. Dumnie uniesiony podbródek, lodowato zimne, niebieskie oczy z delikatną czerwoną poświatą wydawały się niemal całkiem pozbawione emocji. Kły wbijały jej się w dolną wargę, ale nie otworzyła ust, nawet jak kropla krwi spłynęła po jej brodzie.
Opanowanie. To czego
uczyła się przez większość swojego życia. Odkąd tylko Adrien
ją znalazł. I uratował.
Zacisnęła dłonie na
kołdrze idealnie zaścielonego łóżka, przenosząc wzrok na okno.
Nie pozwalała sobie na drżenie, szloch, płacz, rozpaczliwe wycie
czy drapanie ścian paznokciami. Próbowała pocieszać się tym, że
jednak nie jest tak zła, tak nieudana. Potrafi nad sobą panować,
nie zachowuje się jak zwierze. Jest odrobinę lepsza. Może to
zwykłe kłamstwo, ale karmiła się nim. Potrzebowała go, prawie
tak samo jak krwi. Cudowne lekarstwo na każde złe słowo.
Uniosła podbródek
wyżej. Jest lepsza od tych potworów.
Nie drgnęła, kiedy
Adrien wszedł do pokoju. Nawet nie słyszała jak pukał. Była
zbyt… pochłonięta myślami.
Blondynowi wystarczył
tylko jeden rzut okiem na dziewczynę. Wyglądała jak idealna,
porcelanowa laleczka z kroplą czerwonej farby na brodzie.
- Yuki… - szepnął,
delikatnie budząc ją z odrętwienia.
Czarnowłosa spojrzała
na niego przelotnie, kiedy klękał naprzeciwko niej. Starł kciukiem
krew z jej brody, prosząc aby na niego spojrzała. Posłusznie
przesunęła wzrokiem po jego zmęczonej twarzy, lekko rozchylonych
wargach, zatrzymując na różnobarwnych tęczówkach. Brązowe i
zielone.
Spojrzał na jej lekko
wystające kły z ust i odpiął dwa górne guziki koszuli. Ujął
jej podbródek w dwa palce.
- Ugryź Yuki.
Potrzebujesz.
Spojrzała na niego,
dotykając opuszkiem cienia pod zielonym okiem. Nie pasował do jego
jasnej skóry. Bolało ją zmęczenie jej pana. Chciała się
odsunąć, Jednak Adrien tylko bliżej przysunął jej twarz do
swojej szyi.
Mimowolnie pozwoliła
kłom przebić jego skórę a językowi zbierać krople krwi. Jej
oczy stały się całkiem czerwone. Starała się dalej panować ale
krew zagłuszała jej zdrowy rozsądek. Wbiła kły mocniej. Blake
nawet się nie poruszył.
Odsunęła się,
zakrywając usta dłonią. Przymknęła powieki, chowając dziką
czerwień. Chłopak się poruszył. Pewnie starł krew i zapiął
koszulę. Poczuła jak głaszcze jej włosy.
- Nie bój się Yuki.
*
Wtedy przyśniło mu się to pierwszy raz. Mark widział tylko
ciemność, jakby ocean, równocześnie było gorąco i lepko. Czuł,
jak ciemne fragmenty przyklejały się do jego skóry, zaklejały
usta, zabierały dostęp powietrza. Nagle, tuż przed sobą ujrzał
parę intensywnie niebieskich oczu, mieniących się w ciemności.
Chciał ich dotknąć. Przez chwilę myślał, że ktoś go teraz
uratuje. Odda powietrze. Przestanie czuć się tak okropnie. Poczuł
jak boli go głowa. Nie mógł odwrócić wzroku. Nie mógł się
poruszyć. Oddychać. Uciec. Kolor oczu zaczął się zmieniać.
Najpierw delikatny fiolet… Aby po chwili zalśnić dziką
czerwienią, niemal całkiem go hipnotyzując. Poczuł ogromny ból w
szyi. Później ramionach, biodrach i brzuchu. Chciał krzyczeć.
Obudził się cały mokry od potu. Nie wiedział czy to skutek
gorączka, czy snu. Miał ochotę płakać.
Dalej był w lesie. Było ciemno i zimno. Ledwo mógł złapać
oddech. Kręciło mu się w głowie, wiedział jedynie mgłę.
- Pomocy...
-------
~Magy May


